To hasło konkursu, który w kwietniu ogłosiło Wydawnictwo Nowa Era. Poniżej konkursowe opowiadanie. Czy dobre? Sami oceńcie:
Jak zostać bohaterem,
czyli wyczyny superdziewczyny
Życie w naszej szkole od zawsze toczyło się swoim nudnym rytmem. Do czasu. Miesiąc temu na poniedziałkowej matematyce w klasie, oprócz nas, znalazło się dwoje NOWYCH. Rodzeństwo. Ciemnowłosa dziewczynka na wózku i jasnowłosy chłopak z okularami, który swoim spojrzeniem przywodził na myśl osiołka z „Kubusia Puchatka”. Oczywiście, w takiej sytuacji nie było mowy o zadaniach z twierdzeniem Sokratesa (czy jakoś tak). MUSIELIŚMY ich poznać. Pani Kądziel-Grot siadła z kwaśną miną za biurkiem. Gdzieś około czwartej klasy zrozumiała, że gdy my coś sobie postanowimy, to błagania, prośby i groźby nie pomogą.
Usiedliśmy. Nowi z nami. Cisza. Wszyscy siedzieliśmy sztywno jak kołki w płocie, pani lustrowała nas wzrokiem. Atmosfera zrobiła się gęsta jak zupa w szkolnej stołówce. Nagle Nowa powiedziała:
-Mam na imię Ewelina, ale mówcie mi Elka. Wczoraj przeprowadziliśmy się do Chmielnika, co nie, Wojtas?
- Jestem Wojciech- odparł blondyn.
Elka przewróciła oczami.
- Czy po lekcjach ktoś nas oprowadzi po Chmielniku?
- Ja! -zgłosiłam się jako pierwsza (i ostatnia), tak głośno, że Kądziel-Grot wpisała mi uwagę. Ciekawe czy napisała tam w uzasadnieniu „ zbyt głośne wyrażanie swojej woli”?
Reszta lekcji zleciała na przedstawianiu się sobie nawzajem. Okazało się, że Elka lubi sztukę, a Wojtek kocha psy.
Matma minęła szybciej niż zazwyczaj. Dzięki przełamywaniu lodów koszmar twierdzenia Pitagorasa stał się tylko złym wspomnieniem (z gatunku tych, do których nigdy wolałoby się nie wracać).
Problem pojawił się później. Gdzie pójść na spacer? Miałam zaproponować Lisi Lasek, ale było tam wtedy tyle błota, że moglibyśmy sobie co najwyżej popływać.
W końcu stanęło na trasie Pańskie-Staw.
Większość spaceru zeszła głównie na rozmowach. Elka poinformowała mnie, że uwielbia akwarele, z kolei ja kocham akryl. Wojtek natomiast nie odzywał się prawie wcale. Powiedział jednak, że mają w domu dwa kundelki ze schroniska, na co ja zareagowałam okrzykiem zachwytu.
Szliśmy w najbardziej oddalonym i zarośniętym, za to najmniej uczęszczanym odcinku przysiółka, gdy moje ucho, jak radar, wyłapało dźwięki, jakie wydaje pies. Śmiertelnie przestraszony pies. Wojtek chyba też usłyszał.
- Godzina druga, sto metrów do przodu.
Zaczęliśmy biec. Ela wyprzedzała nas wszystkich, wózek podskakiwał na nierównościach. Złapałam kolkę, skowyt nasilał się. Cudnie!!! Właśnie tak wyobrażałam sobie spacer z nowymi kumplami!!! Eeech…
Po minucie szaleńczego biegu zobaczyliśmy coś. Czarny kundelek przywiązany do drzewa, które u podstawy było uszkodzone. Pewnie był już tak słaby, że nie mógł odgonić bobrów. Topola złamała się z głośnym trzaskiem. Zacisnęłam powieki.
Wtedy poczułam TO! Strumień energii. Otwarłam oczy i zobaczyłam skupienie na twarzy Eli. Odwróciłam się w kierunku, w którym patrzyła. Zamarłam. Drzewo przechyliło się dokładnie w przeciwnym kierunku, niż dotychczas. Łagodnie opadło na ziemię, zmuszając zwierzę do przejścia kilku kroków.
Natychmiast podszedł do niego Wojtek. Pies, jeszcze trzęsąc się ze strachu, przywarł do niego i polizał mu dłoń. Zaszczekał, Wojtek też.
Ela odwróciła się do mnie.
- Nie pytaj.
- Wy ... umiecie poruszać przedmioty wzrokiem i rozmawiać ze zwierzętami?- wykrztusiłam.
- Tak, ale zachowaj to dla siebie, OK?
- Spoko.
- Mały paluszek?
- Tak.- odparłam
- A co zrobimy z tym biedakiem?
- Ja… od zawsze chciałam mieć psa.
Od tego momentu mam troje najlepszych przyjaciół- Elę, Wojtka i Czarną.
Jadwiga Strzelec
Małgorzata Tereszkiewicz SP nr2